Keaton to obok Chaplina najważniejsza postać amerykańskiej komedii pierwszych dziesięcioleci kina. Jednak w przeciwieństwie do swojego kolegi po fachu, unikał nadmiernej ekspresji – nie bez powodu nazywano go „człowiekiem o kamiennej twarzy”.
„Marynarz słodkich wód” to jedna z jego aktorsko-reżyserskich wizytówek. Aktor wciela się tu w syna kapitana łodzi parowej, który po odbyciu szkolnej edukacji wraca w rodzinne strony. Okazuje się jednak, że dziewczyna, w której się w międzyczasie zakochał, jest córką najgroźniejszego konkurenta jego ojca... Warto zwrócić uwagę na apokaliptyczny finał filmu – wszystkie akrobacje Keaton sam opracował i wykonywał je bez kaskadera.
„Marynarz...” to jeden z ostatnich tytułów, w którym aktor mógł się pochwalić swoją inwencją. Choć występował aż do lat 60. XX wieku, w kinie dźwiękowym nie udało mu się zdyskontować własnego sukcesu z czasów kina niemego.